Czas na historyjkę.

Co prawda zawsze miałam problemy z pisaniem opowiadań na polski, jednakże nie powstrzyma mnie to przed opowiedzeniem Wam tej niezwykłej historii, która co prawda wydarzyła się już jakiś czas temu, lecz jednak nie miałam nigdy czasu zasiąść i Wam jej opisać. Ale: zacznijmy od początku.

A tak dokładniej od tego kamyka:

Jest taki zwyczaj: mężczyzna kupuje kobiecie biżuterię jako prezent za urodzenie dziecka. W tym przypadku- babcia otrzymała piękny złoty pierścionek z tym oto rubinem jako prezent na urodzenie pierwszej córki- mojej cioci. Dziadek miał zwyczaj kupować biżuterię od swojego dobrego znajomego.
Pierścionek się niestety zepsuł, został tylko kamień, a jak wiadomo rubin nie należy do najtańszych kamieni, więc otrzymała go moja mama, wraz ze złotymi kolczykami, aby zrobiła sobie z tego wymarzony pierścionek. I tak oto: kiedy Ola wreszcie zaczęła coś tworzyć doszła do wniosku, że może czas wreszcie spełnić to drobne marzenie mojej mamy i zrobić jej ten złoty drobiazg. Tylko, że okazało się iż kamień ten WCALE NIE JEST RUBINEM. Jest kawałkiem plastiku, który był oprawiony w złoto. Wspaniały znajomy okazał się oszustem, bo cena kupionego pierścionka z plastikiem była równa temu z prawdziwym rubinem. 
Moja i mamy złość, oburzenie i rozczarowanie było ogromne. Dziadek już nie żyje, więc już wie co i jak, zaś babcia- nie powiedziałyśmy jej i trzymamy się zmyślonej historii, bo chyba nikt nie chciałby się dowiedzieć, że jeden z najpiękniejszy prezentów jaki się otrzymało jest kawałkiem badziewia.
Jednakże mama i tak chciała mieć ten pierścionek, już nie z plastikiem, a z rubinem, szczególnie iż na urodziny od mojego brata otrzymała złote kolczyki Swarovskiego. (Co prawda za tymi kolczykami kryje się kolejna ciekawa historia, albowiem kupił je mój brat od kumpla, którego rzuciła dziewczyna. A ponieważ nie chciała ich, oddała mu. Chłopak chciał zakończyć ten przykry okres w swoim życiu i pozbyć się każdej rzeczy jaka mu o niej przypominała, więc postanowił je sprzedać, a kupcem okazał się mój brat. Taka tam mała dygresja :P)
Przyniosłam do domu katalog, by mama mogła sobie wybrać wymarzony wzór. Wybrała kilka. Ale szczególnie jeden przypadł jej do gustu, który był innym typem niż pozostałe, gdyż pierwotnie miał to być pierścionek zwykły, typu zaręczynowego, ten drugi zaś posiadał dodatkowo 2 bagietki.
Wraz z moim "nauczycielem" wybraliśmy jeden z typu, który mama chciała, zaś drugi ten z bagietkami, gdyż miała sobie wybrać po odlewie, na który się decyduje, w ten sposób jeden będzie przeznaczony dla niej, zaś drugi do sprzedaż.
Czekaliśmy spokojnie na odlew, zaś w tym czasie mama szukała kolczyków, które miały iść na przetop. Okazało się iż ich waga może być za mała, więc ostatecznie mama zdecydowała się przetopić swój lubiany, pierścionek zaręczynowy, jeśli okażę się ze jednak złota jest za mało.
Pierścionki przyszły gotowe do obróbki. Dobre kilka dni zajęło mi przygotowanie pierścionków, a kiedy wreszcie udało nam się je odzłocić, zaprosiliśmy mamę na oznajmienie werdyktu. Zdecydowała się na zwykły, pierwotny typ. jednakże kilka minut później otrzymałam telefon: "Olu, a może jednak złota starczy również na ten drugi, a jakby co to dokupię."
Mamie nie można odmówić, w związku z tym teraz robiłam dwa pierścionki dla mamy: zaręczynowy z rubinem i ten drugi z cyrkoniami i bagietkami. Co prawda największa zabawa była chyba z kamieniami. Rubin był na stanie, więc nie było z nim problemu, lecz co do cyrkonii: to nawet w hurtowni nie było takich wymiarów kamieni. Czekałam z dobre 2 tygodnie, żeby chwile przed dniem ostatecznym dowiedzieć się, że trzeba kombinować, gdyż nie ma takich kamieni w ogóle, ale to za chwilę. Ponieważ kilka tygodniu później miały być kolejne 18 urodziny mojej mamy, doszłam do wniosku iż zrobię jej porządny, prawdziwy prezent. Zdecydowałam się na przetop kolczyków, których takie oto było przeznaczenie, lecz oszczędzenie pierścionka, który otrzymała kiedyś od mojego ojca, gdyż wiem iż mimo wszystko dużo dla niej znaczył. W związku z tym oczywiście zabrakło złota, więc kiedy tylko dostałam wypłatę poleciałam do kantoru, potem trzeba było jeszcze zapłacić za cechowanie, odlew i kamienie. 
Urodziny były 25 lutego, a imprezka na 20:00. Co najlepsze- kamienie miały przyjść właśnie 25 lutego, więc zaraz po zajęciach leciałam do złotnika, aby na szybkości dokończyć pierścionek, co więcej uczelnię skończyłam dopiero o 11, więc na miejscu byłam o 12, a na 16 musiałam być u lekarza, a niestety sprawa była w związku z nim tak poważna iż nie dało się z niego zrezygnować a jeszcze trzeba jednak wrócić po tym do domu, zapakować biżuterię, przebrać się i może wreszcie coś zjeść, czyli godzina 18- czas na śniadanie. Dodatkowo okazało się, że jedna z pracowniczek też ma na ten dzień lekarza jakimś cudem w godzinach bardzo wieczornych i w ogóle w dziwnych okolicznościach i ktoś musi przyjść, lecz w takim wypadku nie mogłam zrezygnować z własnego zdrowia i jeszcze urodzin mamy, która wiem, że liczyła na moją obecność, a dodatkowo: jeśli bym nie przyszła- nie było by niespodzianki, którą tyle czasu planowałam. Także w pracy się na mnie obrazili, ale za to... ale to za chwilę.

Dobra: także 25 lutego o 12 zajechałam do złotnika, szybko zasiadłam przy stole i wtedy okazała się iż: nie ma kamieni o tych rozmiarach o jakich muszą być. Nie dość, że miałam mało czasu, to jeszcze nie wiedziałam co mam zrobić z obecnym fantem. Zabrałam się najpierw za bagietki: które trzeba było piłować, co było niezwykle irytujące, szczególnie, że co chwilę albo pasowały albo nie, jakby robiły mi na złość. Kiedy już udało mi się je podpiłować, zaczęła się wielka zabawa z zakuwaniem, a ponieważ nie chciałam, aby Pan T. mi pomagał, to próbowałam sama. Zabawa niezwykła. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Bo kiedy już udało mi się jedną zakuć, okazało się, że jednak za mało ją podszlifowałam, więc trzeba było ryzykować i odginać łapki i od nowa zacząć zabawę. Kiedy po dobrych 2 godzinach udało mi się zakuć bagietkę, wzięłam się za drugą, z którą też się ostro bawiłam, a kiedy już mi się udało zakuć obie, zauważyłam, że coś jest nie tak: okazało się, ze na 10 bagietek, jakie były w woreczku, jedna była z innych szlifem i akurat tą jedną Ola sobie wybrała. Możliwość zepsucia pierścionka rośnie z każdą zmianą. Trzeba było od nowa szlifować i zakuwać, a potem sytuacja się powtórzyła i znów trzeba było ją wyjmować, podpiłowywać i zakuwać od nowa. 
Uufff.... wreszcie bagietki gotowe- teraz czas na dużą cyrkonię. I tutaj to była dopiero wyprawa, gdyż spiesząc się aby ze wszystkim zdarzyć na czas, za mocno ścisnęłam kleszcze, które stanowczo ześlizgnęły mi się ze złotych łapek i ścisnęły kawałek podstawy na której była bagietka, która spokojnie jakby nigdy nic wyleciała. I wtedy:
Już nie wytrzymałam, byłam tak zdenerwowana i zła na samą siebie, że nie wiedziałam czy płakać czy krzyczeć. a może jedno i drugie. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo można się na siebie zezłościć o byle rzecz, kiedy ma się tak dużą presję czasu. Pan T. zlitował się nade mną i powiedział co mam zrobić. Znów trzeba było narażać delikatny szkielet pierścionka i zakuwać bagietki. Całe szczęście łapki nie odleciały, a ja na spokojnie wzięłam się za oprawę cyrkonii już gwoździem i młotkiem dla zapewnienia, że mamie nigdy ten kamień nie wypadnie, szczególnie iż ma ona tendencję do niszczenia mojej biżuterii(oczywiście przez przypadek- jak to się mówi: taka najwidoczniej była jakość)
Udało się: pierścionek zakuty, teraz trzeba go jeszcze wypolerować, a potem do myjki i jeszcze trzeba grawer ogarnąć. pamiętam jak dziś jak mocno czas mnie ścigał. miałam 15 minut na zrobienie wszystkiego, kiedy tak naprawdę 15 minut pierścionek musi siedzieć w myjce, w związku z czym od razu wypolerowałam biżuterię wraz z pierścionkiem zaręczynowym, który potencjalnie miał iść na przetop, następnie wzięłam pierścionek z rubinem i wygrawerowałam w jego środku 2 serduszka. Co prawda są bardzo małe, ale wielkość nie ma znaczenia :) 

Co jest najlepsze: ,moja mama przez cały ten czas męczyła mnie o te pierścionki: pytała się kiedy będą, ile musi zapłacić, za rubin, za złoto itd. A ja tylko mówiłam: "Mamo, nie wiem, ale niestety nie ma kamienie i w ogóle nie wiadomo co teraz. Kontaktujemy się z hurtowniami ale żadna nie ma takich wymiarów itd itd." Mama oczywiście załamana, że znów jakieś problemy muszą się jej trzymać. 

Zdążyłam ze wszystkim: z pierścionkami i z lekarzem, a przy okazji musiałam odebrać laptop z naprawy, gdzie skasowali mnie znaaaacznie więcej niż sądziłam, a w drodze powrotnej kupiłam małą różyczkę. Co prawda kilka dni przed urodzinami jeszcze upewniałam mamę, że prawdopodobnie nie będzie pierścionków, a ja nie mam kasy na prezent, więc może chciałaby coś drobnego, na co będzie mnie stać. 
Przyszłam do domu i od razu złożyłam życzenia i dałam Różę. Widziałam ten drobny uśmiech,  za którym kryło się rozczarowanie i smutek. 
Plan był taki: dam jej trzy pierścionki w różnym odstępie czasu, żeby z upływem chwili zaczęła się zastanawiać co i jak itd.
Niestety przed wszystkim się pokłóciłyśmy i całkowicie odechciało mi się iść na kręgle, ale wykrzesałam z siebie odrobinkę uśmiechu i poszłam. Kiedy już wszyscy goście się rozkręcili, wyjęłam pierwsze pudełeczko, a w nim pierścionek: ten z rubinem i oznajmiłam: "teraz czas na ten prawdziwy prezent". Mama byłą niezwykle zszokowana i szczęśliwa. Od razu założyła go na rękę. Wyglądał pięknie, nawet mojemu bratu się spodobał, a to na prawdę coś. Mama oczywiście się niczego nie spodziewała. Następnie ok godziny 21, wyjęłam kolejne pudełeczko, w którym skrywał się drobiazg z cyrkoniami. Mama była niezwykle zaskoczona. Nie spodziewała się tego. Również od razu założyła pierścionek, który niezwykle się błyszczał w kolorowym świetle zakładowych reflektorów. Wstała, przytuliła mnie, podziękowała, po czym dodała: "a gdzie rachunek, przecież muszę za to wszystko zapłacić" i wtedy już nie mogłam dać ostatniego finałowego pierścionka za kolejne pół godziny. wyjęłam ostatnie pudełeczko i wręczyłam je ze słowami: " to Ci powinno wszystko wyjaśnić" Patrzyła na mnie oszołomiona, nie wiedząc czego ma się spodziewać ostatecznie, ale kiedy tylko otworzyła pudełko, wiedziała już wszystko. Nigdy nie widziałam tej miny: radości, podziwu i wzruszenia. Wstała tylko i ucałowała. "wiedziałam ile te pierścionek dla ciebie znaczy, więc nie mogłam go przetopić".



I taką oto historią chciał się z Wami podzielić i to też zrobiłam, więc teraz czas na zdjęcia.

Zacznijmy od pierścionka z bagietkami- niezaplanowanego.









Oczywiście wszystkie są ocechowane- 14 karatów.







A oto ten z rubinem. 












A tutaj kolczyki pod które kolorystycznie dobieraliśmy kamień.







I na koniec ocalały one. :)









I to na tyle. Przepraszam za błędy i nie po polskiemu pisanie :P
Mam nadzieję, że dodarliście do końca w opowieści. A jeśli nie, to na serio warto przeczytać. 
Buziaki :)

Komentarze

  1. Ta matka to jakas materialistka wredna jest. Co to znaczy rozczarowanie i smutek(sic!), jak dostala roze?
    Rzygac mi sie chce, naprawde.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz